Odsetek pacjentów z dysmorfofobią, którzy zgłaszają się do lekarzy dermatologów estetycznych, czy też do chirurgów plastycznych jest stosunkowo duży. – Mówimy tu nawet o kilkunastu procentach – ostrzegał w rozmowie z „Rynkiem estetycznym” prof. Jacek Szepietowski, kierownik Katedry i Kliniki Dermatologii, Wenerologii i Alergologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, przewodniczący Sekcji Psychodermatologii PTD
Według prof. Jacka Szepietowskiego spotyka się w literaturze naukowej informacje, z których wynika, że nawet 15 proc. pacjentów, trafiających do gabinetów estetyki lekarskiej może wykazywać pewne cechy dysmorfofobii. Dermatolog zawraca uwagę, że w badaniach ze Stanów Zjednoczonych donoszono już o wręcz 20-procentowym odsetku takich pacjentów.
Dysmorfofobia to zaburzenie psychiczne, które charakteryzuje się przekonaniem o własnej nieatrakcyjności. Przekonanie o deformacji własnego ciała bywa tak dotkliwe, że może popychać nawet do samobójstwa. Większość chorych nie zawiera związku małżeńskiego i ma problemy w relacjach społecznych.
Jak się zorientować
Zdaniem prof. Jacka Szepietowskiego nie można lekceważyć doniesień o liczbie tego rodzaju pacjentów, trafiających do gabinetów. Co za tym idzie lekarz, zajmujący się procedurami estetycznymi, powinien posiadać wiedzę, żeby taką osobę zidentyfikować, rozpoznać, czy ma objawy dysmorfobiczne.
– Mamy wiele narzędzi, które służą takiemu rozpoznaniu. Dr Katherine Philips ze Stanów Zjednoczonych stworzyła, stosunkowo prosty kwestionariusz. Pytania, które opracowała mają naprowadzić lekarza na właściwą diagnozę, czy chociaż zapalić swego rodzaju ostrzegawczą lampkę, że dany pacjent może mieć problem z postrzeganiem ciała – tłumaczył prof. Jacek Szepietowski.
Jego zdaniem najprostszym sposobem jest zwrócenie uwagi na oczekiwania pacjenta oraz na nasze możliwości zabiegowe. – Jeżeli oczekiwania pacjenta będą znacząco odbiegać od realnych możliwości, to jest to sygnał, że możemy z tym pacjentem mieć problem – uważa dermatolog. – Wywiad lekarski jest kluczowy – dodaje.
Ostrzega, że dysmorfofobia jest specyficznym schorzeniem. Pacjent może pojawić się u lekarza, powiedzieć, że ma brzydki nos i poprosić o pomoc. Kiedy nos zostanie z sukcesem zoperowany okaże się, że nadal się pacjentowi nie podoba.
– W dysmorfofobii to jest rzecz typowa, że pacjent, nawet po krótkim okresie zadowolenia, w końcu wróci z powrotem nieusatysfakcjonowany swoim wyglądem – wyjaśniał prof. Szepietowski. – Nawet jeśli zaakceptuje nos, to pojawi się, wskazując na brzydkie ucho lub zbyt głęboką zmarszczkę – dodawał.
Podkreślał, że u osób, które cierpią na zaburzenia psychiczne, bądź mają nierealne oczekiwania nie powinno się wykonywać zabiegów dermatologii estetycznej, ani chirurgii plastycznej. Powinny trafić do psychologa lub psychiatry.
Już wychodzi z domu
Dysmorfofobia jest bardzo trudną jednostką chorobową do leczenia. Prof. Jacek Szepietowski przypomniał pogląd doktora Johna Cotterilla, współtwórcy psychodermatologii europejskiej z Wielkiej Brytanii. Uznał on, że dysmorfofobia jest najtrudniejszych schorzeniem, nie tylko pośród tych psychodermatologicznych, ale wszystkich chorób dermatologicznych, z którymi miał kiedykolwiek do czynienia. – To jest moim zdaniem prawda – stwierdził w rozmowie z “Rynkiem estetycznym” prof. Szepietowski.
Jak tłumaczył trudność polega na tym, że nie zawsze udaje się tym pacjentom pomóc, mimo zastosowania silnych farmaceutyków, takich jak nauroleptyki, czy leki przeciwdepresyjne, które hamują wychwyt zwrotny serotoniny. Nierzadko trudno jest utrzymać ich przez długi okres czasu w terapii.
– Niestety można powiedzieć, że dysmorfofobia, to jedno z tych schorzeń, które mimo ogromnych postępów współczesnej medycyny, uczy lekarza pokory – stwierdził prof. Jacek Szepietowski i podzielił się z nami osobistymi doświadczeniami.
Znał osobę, która miała ten problem. Spotkał się z nią w gabinecie lekarskim około 3-4 lata temu. Była to młoda, dorosła kobieta, studentka, która miała bliznę pourazową zlokalizowaną na boku uda, dość wysoko, więc praktycznie niewidoczną w większości ubrań. Jednak z powodu tej blizny młoda, atrakcyjna dziewczyna zamknęła się w sobie, przestała studiować, przestała wychodzić z domu, codziennie przez około osiem godzin stała przed lustrem, świat dla niej przestał istnieć, całkowicie się załamała.
– Tak wygląda problem, o którym mówię, problem dysmorfofobii. Są dziesiątki dziewczyn, które radzą sobie z podobnymi drobnymi defektami skóry. Jednak w przypadku tej jednej osoby koncentracja na tym jednym defekcie jest całkowita, do tego stopnia, że wszystko inne przestaje być ważne – tłumaczył prof. Jacek Szepietowski.
Dodał, że wspólna praca zarówno psychologów, jak i dermatologów sprawiła, że stan kobiety się poprawił, jednak nie ma mowy o tym, żeby na obecnym etapie powróciła do studiowania. – Mowy nie ma o normalnym funkcjonowaniu w społeczeństwie, ale już czasami wychodzi na ulicę.
Źródło: rynekestetyczny.pl